Przejdź do treści

Maniek

Skrzywdzony, porzucony senior od blisko dekady bez domu…


Data przyjęcia do schroniska: 12-02-2012
Wiek określony (w przybliżeniu) w dniu przyjęcia: 4 lata
Stosunek do ludzi: pozytywny
Stosunek do innych psów: negatywny
Maniuś przebywa w Hotelu Czterołapkowym i wciąż czeka na dom stały.


Dodatkowe informacje oraz kontakt w sprawie adopcji: Lidka (tel. 736 834 434), Karolina (tel. 669 809 565)

Wirtualnym Psi-jacielem Mańka jest Marcin Wójt.



Skrzywdzony, porzucony senior od blisko dekady bez domu…

Maniek nadal bez domu. Czy naprawdę nikt się nim nie zainteresuje? Hotelik nie zastąpi mu prawdziwego domu i rodziny, na którą zasługuje. Wiemy, że nie jest już najmłodszy i najpiękniejszy, nie ustawiają się po niego kolejki osób zainteresowanych adopcją. Nie wiemy jak długo jeszcze będzie żył Maniuś. Błagamy, aby ktoś go przygarnął na być może jego ostatnie miesiące. Jeśli masz taką możliwość, to prosimy, abyś to przemyślał. Możesz zmienić temu psu życie i zapewnić mu spokojną starość.

„Cześć, mam na imię Maniek. Nie pamiętam dobrze swojego poprzedniego imienia, ale do ostatniego uderzenia swego serca zapamiętam twarz swojego pana, jego głos, zapach, dotyk, mimo że minęło już prawie 10 lat od naszego ostatniego spotkania. Czasem we śnie staje przede mną, taki realny, taki uchwytny. Biegnę do niego, by dotknąć jego dłoni i gdy zbliżam się, by wskoczyć na jego kolana, on nagle znika, a ja spadam w ciemną toń. Spadam bardzo długo i nagle uderzam w coś twardego. To daszek budy – mojego obecnego domku. Budzę się, choć wcale tego nie chcę. Pragnę śnić nadal o swoim ogródku, domku, o swoim panu.

Podobno miałem około 4 lata, gdy zamieszkałem w schronisku. Być może, ale ten drugi 8-letni okres mojego życia trwa całą wieczność. Pamiętam początki tutaj. To był luty 2012 roku. Jakiś pan zamknął mnie w metalowym kojcu. W jego głębi stała buda. Cały drżałem. I mimo, że było mroźno, to było drżenie nie z zimna lecz strachu, przeszywającego lęku. Nie chciałem chować się przed mrozem do budy, bo bałem się, że kiedy przyjdzie po mnie mój pan, to nie zauważy mnie w niej. Leżałem więc blisko metalowej furtki, zrywając się na równe łapki, gdy tylko usłyszałem jakieś głosy, czyjeś kroki. Momentami było tak zimno, że aż bolało, ale wciąż czekałem. A on nie przychodził, nie szukał. Straciłem wiarę w to, że jeszcze go zobaczę.

Poznałem tu wielu kolegów, którzy tak ja ja utracili swoich bliskich. Najstarszy – Poker – skutecznie wybił mi z głowy czekanie. Był on dla nas wszystkich w schronisku takim guru. Doradził, bym zaakceptował nowe życie, nowe warunki. Powiedział, że czasem jakiś piesek ma szczęście i wyjeżdża ze schroniska z nowym kochającym panem do pięknego świata. Pocieszał, że tutaj przynajmniej o jedzenie martwić się nie będę musiał. Uwierzyłem mu i obserwowałem, jak co jakiś czas przyjeżdżał ktoś, kto chodził od kojca do kojca i przyglądał się nam. Wiecie jakie wtedy ogarnia cię uczucie? Nadzieja tak ogromna, że serce rozrywa klatkę piersiową. Milion myśli przebiega w twojej głowie. Jaki jest ten pan, czy spełnię jego oczekiwania, czy jego wybór padnie na mnie? Sekundy biegną jedna po drugiej i wreszcie ktoś staje przed twoim kojcem, przygląda się, pyta ile masz lat, czy jesteś zdrowy, jak długo w schronie. I nagle obraca się na pięcie, odchodzi, a ty słyszysz: „Wolę młodszego psa”, „Ten mi się nie podoba”. Łzy cisną się do oczu. Też byłem kiedyś młodszy, może ładniejszy. Czas dla mnie się przecież nie zatrzymał, a o moją sierść nie ma tu kto zadbać. I znowu na kilka dni nadzieja odpływa, a ty sklejasz w całość z kawałków połamane serce. Do następnych odwiedzin, do następnej nadziei.

Dziś już nie jestem tym samym Mańkiem, który trafił kilka lat temu do schroniska. Pobyt tutaj uczynił mnie silniejszym. Pozwolił mi poznać wielu towarzyszy niedoli. Dla niektórych z nich byłem nawet oparciem, jak dla mnie kiedyś Poker. Ale schronisko nauczyło mnie też walczyć o przetrwanie, dlatego niewiele psów zyskuje moją sympatię.

Na zawsze zachowam też w pamięci miłe chwile ze schroniska. Wiele radości przynoszą mi sobotnie spacery z wolontariuszami. Ale to tylko raz w tygodniu przez godzinkę, czasem dwie. Celebruję każdą minutę tych odwiedzin, by zachować zapach ukochanych wolontariuszy ich głosy, dotyk, do następnej soboty.

Ale ja już chyba nie mam siły czekać. Już nie podchodzę do furtki, gdy przyjeżdża ktoś zainteresowany adopcją. Siedzę w budzie zaszyty w słomie. Nie chcę kolejny raz słyszeć, że jestem za stary lub niezbyt piękny. Wolę, gdy ktoś omija mój kojec sądząc, że nie ma w nim żadnego psiaka. Czasem słyszę, jak wolontariuszki próbują zwrócić na mnie uwagę, mówiąc jaki jestem miły dla ludzi i przyjazny. To chyba jednak za mało, by ktoś mnie pokochał…”

Warunkiem adopcji jest wypełnienie ankiety przedadopcyjnej oraz wizyta przedadopcyjna!